ANTHRAX: Ostatni są pierwszymi

    3

    Potężny wysyp nowości sprawił, że pewnie jeszcze trochę czasu minie aż porządnie wgryzę się w nową płytę ANTHRAX. Po dwóch przesłuchaniach powiem jednak tak – po poprzednim zaskakująco dobrym krążku spodziewałem się dobrej płyty, ale nie przypuszczałem, że będzie aż tak dobra. ANTHRAX prawdopodobnie nagrał najlepszą płytę w swojej dyskografii i jedną z najlepszych thrash metalowych płyt ostatnich kilkunastu lat.

    W tym miejscu uwaga do wszystkich, którzy ze względu na zbliżony czas premiery tego albumu z premierą nowej płyty MEGADETH zestawiali te płyty, dywagując która lepsza:
    Tu nie ma żadnych porównań! Te albumy dzieli jakościowa przepaść!

    Podczas gdy MEGADETH siląc się na powrót do formy nagrał dość udaną płytę, która jest jednak cieniem ich największych dokonań, ANTHRAX zaserwował nam muzykę świeżą i ekscytującą, prąc do przodu i zupełnie nie oglądając się przez ramię.
    MEGADETH uraczył nas zgrabnym krążkiem, niosącym za sobą echa ich dawnej potęgi. ANTHRAX potężny jest teraz – „For All Kings” to ich „Rust In Peace”, najlepsza płyta w dyskografii i koniec! I piszę to jako fan MEGADETH, osoba, która zawsze przedkładała dokonania rudego aroganta ponad łysola w trampkach i krótkich gaciach. 

    To jest niewiarygodne jak dziś mocny jest ANTHRAX! Ten sam ANTHRAX, który dla mnie zawsze był w cieniu, nie tylko w kontekście pozostałej trójki z Wielkiej Thrash Metalowej Czwórki, ale także innych czołowych zespołów thrash metalowych, wymieniając choćby TESTAMENT czy EXODUS.
    Tymczasem aktualnie, w roku 2016 ANTHRAX kasuje absolutnie wszystkich – świeżością, pomysłowością i kunsztem wykonania. 
    Joey Belladonna na starość napił się chyba jakiegoś eliksiru piękna – bo jego głos brzmi po prostu rewelacyjnie – śpiewa z taką charyzmą i polotem, a w każde wyśpiewane zdanie wkłada tyle emocji, że aż mnie szarpie za serce i miękną mi kolana. Warstwa instrumentalna zachwycająca, gitarowo ta płyta jest nie tylko piękna i wyrafinowana, ale po prostu cudownie zaaranżowana, z zachowaniem dobrego smaku i wszelkich proporcji. Tu nie ma solówek po to, żeby były – one po prostu wypływają z gitarowych riffów, akurat w tym miejscu i w takiej formie, że budują wraz z nimi naturalną harmonię i piękno. Są jak kształtne kobiece piersi, z przodu, nieco poniżej ramion – bo trzymając się tego porównania, to mam wrażenie, że na wielu thrash metalowych płytach partie solowe nawet jak efektowne to funkcjonują w jakimś oderwania – a cóż z tego, że cyc duży i jędrny, skoro na plecach albo na kolanie.
    W ANTHRAX wszystko jest na swoim miejscu – pięknie, naturalnie i zgodnie z naturą. Dziś jestem fanem tego zespołu bardziej niż byłem nim kiedykolwiek, a przecież słucham ich od wczesnych lat dziewięćdziesiątych i jeszcze kilka lat temu myślałem, że w życiu nie nagrają niczego na poziomie „Spreading the Disease” czy „Among the Living”.
    I jeszcze jedno! Jak tu thrashu nie słyszycie? Przecież na „For All Kings” thrashu jest więcej niż na ostatnim albumie MEGADETH. Ta płyta jest thrash metalowa do szpiku kości! Tyle, że jest to thrash metal jedyny w swoim rodzaju – oryginalny, naturalny i płynący prosto z serca. Jestem tą płytą zachwycony!

    3 KOMENTARZE

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj