Pamiętam jak dziś – zima 1993 roku. Spotkany na korytarzu szkolnym kolega powiedział mi, że w lutym przyszłego roku, w Stodole, koncert zagra Pro-pain. Bardzo się ucieszyłem, ale on dodał jeszcze, że mają być dwa supporty – Spudmonsters, który ponoć jest fajną ciekawostką oraz Life Of Agony – Stary, słyszałem, że ten zespół miażdży. Rewelacja! Jeszcze lepsze niż Pro-pain – zachwalał kumpel.
Jakiś czas później byliśmy z klasą w kinie. Korzystając w okazji zakupiłem gdzieś po drodze bilet na koncert oraz dwie kasety. Prong – Cleansing (pirata) oraz Life Of Agony (oryginał z Metal Mind Records). Pierwsze wrażenie było dziwne – o ile Prong już znałem wcześniej i mnie nie zawiódł , tak Life Of Agony wydawało mi się mieć potencjał, ale nie do końca mi pasowały wokale. Gość zamiast krzyczeć i drzeć się, po prostu śpiewał.
Jednak po kilku przesłuchaniach dostrzegłem, że to jest śpiew niezwykły – czysty i pełen ekspresji, a w połączeniu z potężnym i ciężkim brzmieniem zaczął robić na mnie wrażenie wręcz porażające. Chłonąłem tę płytę bez opamiętania, nosiłem ją w walkmanie miesiącami, tekstów nauczyłem się na pamięć i nie było żadnej imprezy w ogólniaku, na której by nie poleciał choć jeden kawałek Life Of Agony. Ta kapela na debiucie grała jak żadna inna – ciężko, melodyjnie, przytłaczająco, zachwycając miażdżącymi zwolnieniami i pięknymi, klimatycznymi, wstrząsającymi partiami wokalnymi Caputo, który wtedy jeszcze był facetem i nic nie wskazywało na to, że zacznie sikać na siedząco.
Cholernie podobał mi się też koncept tej płyty – historia młodego człowieka, który zmagający się z typowymi problemami nastolatka postanawia popełnić samobójstwo. Dziś wydaje mi się to trochę naiwne, a jego kłopoty dość trywialne, ale gdy miałem 16 lat przemawiało mocno i dodatkowo stanowiło o sile tego krążka. I co ważne – ten koncept pasował do samej muzyki – ciężkiej przytłaczającej, smutnej, dołującej, ale jednocześnie pełnej hardcorowego buntu i gniewu. Trzy niemuzyczne przerywniki: Monday, Thyrsday, Friday opowiadały historię zarejestrowaną głównie na telefonicznej sekretarce. I to przejmujące zakończenia, te krople krwi upadające na podłogę.
Tę płytę również uwielbiam. Klimatycznie jest niesamowita. Bardzo dobry koncept. Zacząłem jej słuchać już będąc nieco starszym, ale… pomimo tylu lat, podobnie jak RATM – miodność.