DEMILICH – Nespithe. Z czeluści gnijącego gardła

0

1993 to rok premiery jednej z moich ulubionych płyt death metalowych wszech czasów. Mowa o debiutanckiej „Nespithe” fińskiego DEMILICH.

Niestety wówczas jej nie usłyszałem, ale dopiero cztery lat później, gdy wyszła u nas na kasecie nakładem Sick Records. Cztery lata w tamtym czasie było całą wiecznością i nie chodzi nawet o zminę pojmowania muzyki przez 15-latka i 19-latka, którym już się stałem gdy po raz pierwszy wkładałem kasetę do kieszeni magnetofonu.

W 1993 roku death metal wciąż dominował, nie tylko w swojej klasycznej formie, ale także przełamując gatunkowe ramy i rozpychając stylistyczne granice. DEATH oszołomił mnie swoim „Individual Thought Patterns”, PESTILENCE zszokował „Spheres”, ATHEIST zadziwił „Elements”, a CYNIC wywołał niemałą konsternację albumem „Focus”. Jednocześnie wciąż powstawały bardzo ważne płyty, bliższe klasycznemu, death metalowemu graniu. Death metal był gatunkiem żywym, kreatywnym, urozmaiconym, przybierającym wciąż nowe oblicza.

Gdy w 1997 roku na polski rynek trafił debiut DEMILICH krajobraz był zgoła odmienny. Osobiście skoncentrowany byłem wówczas głównie na scenie black metalowej, a w death metalu nie odnajdywałem dla siebie zbyt wiele. I wtedy wpadł mi w ręce „Nespithe” – fiński staroć z opóźnionym zapłonem.

Wcześniej przy okazji przy okazji ich demo wyczytałem gdzieś o „mega brutalnym wokalu” i nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać. Czegoś w stylu Deicide, Obituary, Cannibal Corpse, a może bardziej w stronę death grindu? Nic z tych rzeczy – wokal na DEMILICH okazał się czymś zupełnie odmiennym i chyba taki pozostał do dziś. Czy jest brutalny? Moim zdaniem nie, bo gość nie krzyczy, nie wrzeszczy, nie growluje w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Jego głos zdaje się wydobywać z głębi przegniłej krtani, przyciszony, zdławiony, bulgoczący. Jakby wokaliście kilka dni temu poderżnięto gardło, ale mimo to postanowił wstać z grobu i przyjść do studia by zarejestrować swoje partie.

Klimat iście opętany, ale nie budują go tylko wokale, ale absolutnie unikalna ekwilibrystyka gitarowa i jazzująca sekcja rytmiczna. Struktury gitarowe połamane, niepokojąca i pokręcone, ale jednocześnie niesamowicie spójne i podporządkowane skrzętnie budowanemu klimatowi. Dźwięki z całkiem innego muzycznego świata niż ten, który znałem w 1993 czy w 1997 roku.

Mimo tworzenia niezwykle sugestywnego koszmaru, przywodzącego na myśl wycinane origami ze skóry zdjętej z ciał wyciągniętych z rozkopanych grobów, Finowie uzyskali niezwykle przestrzenne, selektywne brzmienie uwypuklające zarówno kunszt gitarowych zagrywek jak i pochody tłustego basu. Często spotykałem się z określeniem tej płyty jako „brutalnej”. Osobiście nigdy w ten sposób jej nie odbierałem – owszem jest w niej coś lepkiego, mrocznego i odrażającego, ale więcej tu wyrafinowania niż gwałtowności, przemyślanego metodyki kreowania dźwięków niż furiackich zrywów.

„Nespithe” mną owładnęła, gdy parę lat później spotkałem na Allegro CD byłem gotów zapłacić za nie każdą cenę. Oczywiście później przyszedł czas na zakup reedycji wzbogaconej o utwory z demo „The Four Instructive Tales …of Decomposition”, a następnie wspaniałego wydawnictwa „20th Adversary of Emptiness”, na którym zebrano cały dorobek Finów.

Stało się jeszcze coś, w co w 1997 roku nigdy bym nie uwierzył – spełniłem swoje koncertowe marzenie i zobaczyłem DEMILICH na żywo. Najpierw na Brutal Assault w 2015 roku na scenie w namiocie. Było widno i gorąco, ale dałem z siebie wszystko! Gdy po nich grali ROME leżałem na ziemi w kałuży potu i próbowałem złapać oddech. Drugi raz widziałem ich we Wrocławiu w 2018 roku. Warunki akustyczne tego koncertu nie były wymarzone, ale chłopaki dali radę i zagrali naprawdę świetny koncert.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj