Między Śnialnią a labiryntem apokalipsa już trwa

0

Zanim jeszcze „W Śnialni” ukazała się w sieci zaczęły do mnie docierać niepokojące opinie. Postanowiłem je wszystkie zignorować i poczekać na premierę. Jak na dziadersa i boomera przystało włączyć sobie ją po raz pierwszy z płyty CD i przesłuchać lubieżnie obmacując spoconymi łapami jej okładkę.

Wczoraj jednak autentycznie przestraszyłem się, że FURIA nagrała jakieś zupełnie niestrawne gówno, które nie jest warte kupienia na CD. Nie wytrzymałem i przesłuchałem, czego dziś cholernie żałuję. Wszystkie krytyczne opinie można sobie za przeproszeniem o kant dupy potłuc i trochę w nie wierząc w istocie popsułem sobie przyjemność premierowego odsłuchu. Zamiast siedzieć na kanapie i międlić w rękach książeczkę z płyty ściskałem w dłoniach swojego rozwalającego się laptopa i próbowałem powstrzymać ślinę kapią mi z brody na klawiaturę. Zamiast z dwóch ciężkich kolumn rozstawionych na podłodze dźwięk dobywał się z laptopowych głośniczków, z których każdy ma wielkość moszny nietoperza. Źle zrobiłem, ale tego już nie odwrócę.

„W Śnialni” to album, którego trzeba słuchać z CD (lub z czegoś innego, ale na pewno nie z mojego rozpadającego się laptopa). To płyta, która wymaga uwagi i koncentracji – ale nie uważam by była aż tak dziwna czy awangardowa, jak to niektórzy głoszą. Ba, rzekłbym iż opinie o tej płycie są dziwniejsze niż sama muzyka. Ta wydaje się być naturalnym krokiem dla FURII, która idzie swoją własną drogą, zafascynowana Śląskiem, poezją młodopolską i teatrem. Słuchając poprzednich płyt, śledząc poczynania Nihila – choćby na płycie nagranej z Blindead może było się spodziewać, że FURIA pójdzie dokładnie w tym kierunku. Kluczowym słowem dla „W Śnialni” jest „teatr”. Ale nie ten połyskujący kolorowymi cekinkami, pachnący piżmowymi perfumami wymieszanymi z naftaliną i kurzem, którego doświadczyliśmy przy okazji „La Masquerade Infernale”. Tu mamy do czynienia z teatrem współczesnym i z tym niektórzy mogą mieć problem. Szczególnie ci którzy wyznają ideę zwerbalizowaną przez jednego z bohaterów filmu „Miś”. „W życiu bym do teatru nie poszedł”.

Poza narracyjnym fragmentami „W śnialni” (bo to w istocie jeden utwór) już za pierwszym przesłuchaniem wyłowiłem sporo naprawdę świetnych, a czasami nawet nieco zaskakujących fragmentów. Ten mechaniczny zimny riff pod koniec szóstej minuty nasuwa mi skojarzenia z Thorns, DHG, Satyricon z okresu „Rebel Extravaganza” (pod koniec 7 minuty słychać to jeszcze bardziej). W drugiej połowie ósmej minuty dzieje się coś absolutnie wspaniałego – „Weselmy się” – zachęca Nihili takim głosem, jakby wydawał ostatnie tchnienie i zaczynał się zsuwać w najgłębsze czeluści piekła właśnie dlatego, że weselić się nie chcemy. A wokół nas trwa w najlepsze surrealistyczne weselisko z narkotycznego snu, tyle że ta muzyka wcale nie jest ani zbyt gęsta, ani nie wchodzi w żadną awangardę i srogie eksperymenty.

Mantryczna linia melodyczna porywa w tanecznym korowodzie – wystarczy tylko podkulić nogi, zamknąć oczy i dać się ponieść. W połowie jakby ktoś zmienił choreografię, zamknął jedną z sal i zaprosił nas do drugiej, podczas gdy wciąż słyszymy strzępki tego, co dzieje się w tej pierwszej. Pod koniec 16 minuty zaczyna robić się trudniej – bo wkrada się pozorny chaos, dodatkowo podkreślany narracją osób, które coraz mocniej błądzą w labiryncie.

To co dzieje się po 20 minucie przypomina mi spektakl teatralny, na którym byłem przed kilkoma laty. Nie oddzielono publiczności od aktorów – sceny rozgrywały się wokół niej, można było sobie do każdej podejść i obejrzeć ją z dowolnej perspektywy. W tym samym jednak czasie rozgrywało się kilka innych. Koncentrując uwagę na tym co właśnie widzimy traciliśmy coś, co rozgrywało się za naszymi placami, albo po skosie w drugim rogu sali. Jednocześnie jednak tam też trochę byliśmy, bo strzępki słów do nas docierały, a czasami też pojedyczne gesty dostrzeżone kątem oka. To wszystko trwało chyba z 6 godzin, a sceny powtarzały się wciąż na nowo, więc jak ktoś miał zdrowe nogi i chęci, to mógł sobie tak w tym labiryncie zdarzeń chodzić i w tym co się dzieje biernie uczestniczyć.

Mam wrażenie, że z „W Śnialni” jest podobnie. To nie jest przekaz dla ludzi, którzy gdzieś się śpieszą, albo chcą sobie włączyć muzykę bo właśnie obierają ziemniaki, lepią pierogi, albo łuskają bób. W ten labirynt trzeba wejść, by go doświadczyć. Nie przeżyje się niczego wodząc po nim palcem i patrząc na niego z góry, ani przez moment nie tracąc z oczu miejsca, w którym się do niego wchodzi i tego, przez które się go opuszcza.
Po 25 minucie mamy czysty black metal, nieco hipnotyzujący, przesiąknięty bolesnym dramatyzmem, ogniskujący wszystkie emocje, które narastają od samego początku, bo odniosłem wrażenie, że „W Śnialni” mimo swojej niejednolitej faktury, jest opowieścią niezwykle spójną i konsekwentną. Inaczej być nie mogło, bo przecież apokalipsa już trwa.

Zakup CD dla mnie obowiązkowy, a czy ostatecznie zostanę fanem tej płyty to się jeszcze okaże. Po pierwszych dwóch przesłuchaniach (bo dziś pisząc włączyłem ponownie) istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że tak właśnie się stanie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj