MORBID: mordercze tchnienie śmierci

    0

    Parę dni temu napisałem tu kilka słów o wokaliście szwedzkiego Morbid i trafiła się jedna osoba, która raczyła stwierdzić, że był on do bólu przeciętnym wokalistą. Właśnie odpaliłem demo MORBID „December Moon” wydane w 1987 roku i po raz kolejny przekonuję się o tym, że Dead nie tylko nie był przeciętny ale wręcz wybitny. 

    Bo przecież ten powalający death metal, który pochodził chyba z czeluści samego piekła niezwykle by stracił bez jego wokaliz. Zresztą po odejściu charyzmatycznego Szweda do Mayhem, MORBID praktycznie przestał istnieć. Nagrał co prawda całkiem przyzwoite demo, ale to już absolutnie nie była to ta klasa co”December Moon” .

    Co my tu mamy? – cztery utwory zaklęte w niespełna 18 minutach. Zaczyna się motorycznym wstępem „My Dark Subconscious”, ciosy perkusji i początek misterium – doskonały riff, brudny potężny i te wokale! Żaden growl, żaden krzyk, żaden skrzek. Czyste obłąkanie, Dead rzęzi jak konające zwierze, jak trup z przegniłym gardłem, który właśnie rozdrapał wieko trumny i wychodzi z ziemi.
    Miałem w młodości taką paskudną manierę – zresztą wciąż ją mam. Gdy słuchałem z kimś muzyki i zbliżał się jakiś szczególnie ekscytujący moment to krzyczałem: teraz! teraz! – bojąc się żeby mój interlokutor przypadkiem nie uronił tej wiekopomnej chwili.
    Tu krzyczeć nie mogę – bo tylko piszę, więc napiszę: 2 : 25

    TERAZ! TERAZ!

    takie riffy, to dla mnie jedne z najwspanialszych chwil w death metalu. A później ta piękna i zarazem złowieszcza gitara solowa. Przyśpieszenie i znów ten nawiedzony prorok wykrztuszający zaklęcia.

    Chwila na oddech i „Wings Of Funeral” – spokojna akustyczna gitara i

    TERAZ! TERAZ!

    Dead cały czas w szczytowej formie (Mayhem nie mogli marzyć o lepszym wokaliście). Cudowne jest zwolnienie i ten motoryczny zabijający riff – niby nic odkrywczego, niby nic zdumiewającego, a zagranego w taki sposób, że skarpetki schodzą mi przez głowę.

    „From The Dark” zaczyna się lekkim przesterem gitarowym, po którym wchodzi olśniewający i piękny w swojej prostocie riff, ginący pod gwałtownym galopem perkusji. Dead znów cedzi każde słowa z pasją psychopaty, a później następuje brawurowe zwolnienie. Tak ten utwór przez cały czas swego trwania buduje doskonałą dramaturgię pomiędzy przyśpieszeniami i klimatycznymi zwolnieniami.

    Na koniec mamy mój ulubiony utwór na tej płycie i jeden z ulubionych w ogóle. Zabijający nie tylko riffami i brzmieniem, ale także śpiewem.

    Tak. 16:30 TERAZ! TERAZ! ten riff!

    A później Dead zaczyna… śpiewać i jest to najbardziej chory, obleśny i ekstremalny moment w dziejach szwedzkiej muzyki metalowej.

    Ponad 20 lat włosy stają mi dęba na nogach gdy słyszę ten fragment! Mistrzostwo świata!

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj