SCHISMATIC – The Flame of the Past

0

Dwa lata temu cieszyłem się z reedycji dwóch pierwszych płyt SCHISMATIC nagranych w latach 90., a po latach przypomnianych przez Thrashing Madness. Nie spodziewałem się wówczas, że zespół się reaktywuje i nagra trzeci album, po… 28 latach.

Nowa płyta nosi tytuł „The Flame of the Past” i ukazała się 13 maja nakładem Mystic Production. Wokale na płycie to dzieło szybkonogiego Marcina Urbasia, którego pamiętamy nie tylko z lekkoatletycznych bieżni, ale także z death metalowego SCEPTIC (któremu do grona moich ulubionych zespołów wpisać się nigdy nie udało).

Od wokali zacząłem, bo właśnie one wydaję mi się najsłabszym ogniwem „„The Flame of the Past” – suche, skrzeczące, nieprzyjemne, groteskowe, mocno wyeksponowane w miksie, jakby ktoś darł mi się prosto w twarz z bliskiej odległości. Serio w połowie pierwszego kawałka zacząłem mrużyć oczy, a na zakończenie miałem ochotę obetrzeć ślinę z twarzy. Ale nie to jest w tych wokalach najgorsze. Najbardziej bolesne są te partie, w których z niezwykłą emfazą i pretensjonalnością wchodzą w czystą, śpiewaną tonację. Gdy po raz pierwszy usłyszałem je w otwierającym płytę „Ancient God”, byłem przekonany, że to gościnny popis jakiejś wokalistki. Nie znalazłem jednak informacji o niej, ani we wkładce do płyty, ani na metal-archives, więc zakładam, że to działo Marcina Urbasia obnażającego kobiecą delikatność swojej wokalnej natury.

Od strony muzycznej płyta jest całkiem ciekawa – pokręcona i rozedrgana z fajnie wybrzmiewającym basem, miejscami swobodna na jazzowy sposób, czasami idąca w stronę fusion, naszpikowana cięższymi gitarowymi akcentami, bywa że przytłaczająca, bywa, że niezwykle przestrzenna. Progresywna i dość oryginalna, ale jednak trochę w oldschoolowy sposób, ze spojrzeniem na przełamywanie ram gatunkowych, bliższym pierwszej połowie lat 90 niż czasom współczesnym.

Gdyby nie te nieszczęsne wokale to być może spędzając więcej czasu z „The Flame Of The Past” mógłbym ją szczerze polubić. Niestety wokalna narracja szansy tej mnie pozbawia. Mam wrażenie, że to quasi agresywne porykiwanie mocno spłaszcza i trywializuje muzyczną materię, a próba przełamania quasi death metalowej konwencji, urozmaicenia jej flanelowymi zaśpiewami o rodowodzie progrockowym powoduje u mnie zupełnie nowe doświadczenie, jakim jest ból zębów. Serio! W życiu mi się nie popsuł ząb, nie mam żadnej plomby i dopóki nie przesłuchałem „The Flame Of The Past” to nie miałem pojęcia jakie to uczucie. Szkoda mi trochę tej płyty, bo gdyby pozostała instrumentalną bardzo zyskałaby na wartości.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj