– Nie uwierzysz jaką świetną kasetę sobie kupiłem. Goście grają identycznie jak Cannibal Corpse – powiedziałem do kumpla w 1993 roku po zakupieniu „Diabolical Summoning”na kasecie wydanej przez Loud Out Records
Odpaliłem. Bas zabulgotał jak smoła w kociołku, wokalista zaryczał płosząc szpaki przesiadujące na czereśni pod moim oknem. Kumpel pokiwał z niedowierzaniem głową.
– Cholera, jakby nie widział to bym myślał, że to nowa płyta Cannibal Corpse – zawyrokował z powagą mędrca.
Za cholerę nie wiem gdzie my w tej muzyce Cannibali słyszeliśmy. Słucham tej płyty od lat i jedyny zespół z jakim kojarzy mi się „Diabolical Summoning” to SINISTER. Ta płyta brzmi dokładnie tak jakby została nagrana po „Cross the Styx” a przed „Hate”. Ona musi tak brzmieć – bo tak w istocie jest.
Debiut jest genialny, trójka doskonała (przez wiele lat wydawało mi się, że to właśnie jest najlepszy ich album), niemniej jednak dziś nie mam żadnej wątpliwości – „Diabolical Summoning” to płyta obłędna, powalająca, fenomenalna. Jedna z najlepszych płyt w historii europejskiego death metalu i mój ulubiony album w dyskografii Holendrów.
Brzmienie idealne – przejrzyste, czytelne i skomasowane jednocześnie, żadnych zbędnych dźwięków – czysta zwierzęca moc! I te mocarne, obezwładniające riffy, które sprawiają, że głowa sama kręci młynek z taką szybkością, że nogi unoszą się człowiekowi pół metra nad podłogą. Gdyby bracia Wright nie skonstruowali samolotu, to dziś spokojnie można by „”Diabolical Summoning” i kilku długowłosych metalowców wykorzystać w walce z grawitacją.
Zgadzam się. To najlepszy album Holendrów. Sąsiednie dwa też uwielbiam, bardzo doceniam to co robią od czasów "Afterburner", ale to dwójka jest najdoskonalsza. Minimalnie przed debiutem. "Sadistic intent" to ich najlepszy utwór, ba! – jeden z najlepszych momentów w historii gatunku. Mając w pamięci takie arcydzieła do większości nowych rzeczy podchodzę bardzo sceptycznie.
Niestety – mam wrażenie, że SINISTER jest od lat zespołem zepchniętym przez metalową gawiedź do dalszych szeregów, żeby nie napisać, że nieco zapomnianym. Być może jest to nieuniknione – to co kiedyś wydawało się (było?) oczywistością dziś już takie nie jest.
Ostatnie płyty SINISTER "choć dają radę" to jednak nie elektryzuję ją na tyle by do nich wracać. Miałem ochotę raz zobaczyć ich na żywo i byli doskonali.