Skąpany we krwi

    0

    Nigdy nie sądziłem, że jestem zdolny zabić człowieka – a już na pewno nigdy nie mogłem przypuszczać, że sprawi mi to tyle przyjemność. Jednak gdy pierwsza ścięta głowa spadła na chodnik i poczułem krew na rękach to wpadłem w niemal euforyczny nastrój. Zacisnąłem zakrwawione dłonie na trzonku ogromnego noża i poczułem się jak kombajn Bizon, który w bezchmurny sierpniowy poranek właśnie wjechał w złote łany pszenicy i rozpoczął pierwszy dzień żniw

    W drodze do szkoły przemierzałem obskurną uliczkę, ciągnącą się pośród starych kamienic z łuszczącą się elewacją, odpadającym tynkiem i kruszejącymi wilgotnymi ścianami. W ciemnym bramach cuchnących moczem i tanim winem całymi dniami przesiadywali mężczyźni, kiwający się jak zardzewiałe anteny telewizyjne na dachach ich domostw. Wydawali z siebie dźwięki będące wypadkową bulgotu i charczenia, pachnieli jak przepocona skarpeta, którą ktoś zamoczył w denaturacie i przetarł nią pisuar.
    I właśnie pewnego ranka gdy szedłem do szkoły, jeden z tych dżentelmenów schwycił mnie za ramię i wciągnął do bramy.
    – Bul gul chrrrr – powiedział do mnie po swojemu.

     Zabijając, tnąc i ćwiartując

    Miałem pod kurtką wielki nóż, który kolega zrobił na tokarce podczas warsztatów w swojej szkole. Wyglądał jak maczeta (nóż, nie kolega) i był tak ostry, że przecinał kartkę papieru jak skalpel. Pożyczyłem go w wakacje gdy jechałem na Mazury na biwak – miał był dla obrony, ale ostatecznie otwierałem nim tylko puszki konserw turystycznych, pasztetu podlaskiego i paprykarz szczeciński. Akurat tego dnia miałem nóż zwrócić koledze.
    Gdy lump przyparł mnie do ściany to niewiele myśląc wyciągnąłem zza pasa swoją maczetę i jednym cięciem ściąłem mu głowę. Pac! Spadła na chodnik i potoczyła się po nierówności. Poczułem krew na rękach i jakąś taką nieopisaną radość i ekscytację.
    – Bul gul chrrrr – usłyszałem za plecami.
    Odwróciłem się i zobaczyłem pięciu mężczyzn. Niewiele myśląc rzuciłem się na nich. Jednemu obciąłem rękę, drugiemu nogę, a trzeciemu przeciąłem głowę na pół na wysokości ucha. Prułem brzuchy, piłowałem kości, ciąłem kręgosłupy. Tymczasem lumpy nadciągały bramą w coraz większej liczbie krzycząc te swoje „Bul gul chrrrr!”.
    Chyba autobusami musiał ich ktoś dowozić, bo nie sądzę by ich aż tylu mogło mieszkać w tych kamienicach. W pocie czoła przez wiele godzin dokonywałem rozbioru półtuszy, ciąłem ich na plasterki, patroszyłem jak karpie przed wigilią, robiąc z ich ciał swoim ostrym nożem coraz to wymyślniejsze origami. A krew się przy tym lała tak obficie, że najpierw zacząłem się ślizgać jak na lodowisku, a później brodzić w niej po kolana.

    Czy Antkowiak byłby lepszy?

    Obudziłem się przerażony. Wyciągnąłem przed siebie ręce patrząc czy nie są zakrwawione. Sprawdziłem pod łóżkiem – wielki nóż pożyczony od kolegi spoczywał w skórzanym futerale. Jego ostrze było czyste i błyszczące. Pachniał konserwą tyrolską. Z głośników dość głośno leciał MARDUK . Włączyłem płytę wieczorem, wciskając przycisk powtarzania i usnąłem przy „Opus Nocturne”, która stała się ścieżką dźwiękową moich koszmarów. Podbiegłem do wieży i wyłączyłem ją z ulgą oczekując, że wraz z zamilknięciem tej muzyki zniknie wspomnienie tych okropnych snów. Ale ono nie zniknęło. Gdy myłem zęby i szykowałem się do szkoły wciąż miałem przed oczami wspomnienie rozcinanego ludzkiego mięsa, piłowanych kości, odcinanych nóg i rąk, rozpłatywanych czaszek i rozlewających się mózgów. Gdybym tego dnia miał akurat klasówkę z biologii, z anatomii człowieka, to z pewnością dostałbym piątkę.
    Byłem zdziwiony bo przecież wówczas nasłuchałem się już mnóstwo death metalu z Cannibal Corpse i Carcass na czele, a nigdy nie odbiło się to w moich snach. Marduk przecież tworzył zupełnie inną atmosferę – mroczną i tajemniczą, ale nie epatującą tak bezpośrednią przemocą.
    A może mój sen przy tej płycie był czystym zbiegiem okoliczności? Może gdyby z głośników leciał Krzysztof Antkowiak to moje sny byłyby równie brutalne?

    Na wszelki wypadek jednak oddałem koledze jeszcze tego samego dnia pożyczoną taśmę i przez kilka miesięcy do Marduka się nie zbliżałem. Później oczywiście kupiłem i „Opus Nocutrne” i wcześniejsze i następną „Heaven Shall Burn…”. Wybrałem się też na ich koncert do warszawskiego Remontu, w którym zagrali wraz z niemieckim Mystic Circle (zwanym potocznie Mistycznym Cyrklem).
    Fanem Marduk jestem do dziś. Śpię dobrze i zdrowo, nikogo nie zamordowałem, a na przejawy agresji, z którymi czasami się spotykam reaguję ze stoickim spokojem i pewnością siebie, mimo że nóż wytoczony na tokarce zaginął dawno temu i od tamtej pory muszę zabierać na wyjazdy nieporęczny szwajcarski scyzoryk. Kamienic z lumpami też już nie ma. Kilka lat temu zostały wyburzone…

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj