Unanimated należy do moich ulubionych zespołów parających się melodyjnym szwedzkim graniem. W 1993 No Fashion Records (która celowała w melodyjną szwedziznę) wydała im debiutancki album „In the Forest of the Dreaming Dead”.
Podoba mi się zarówno brzmienie tego krążka jak i sposób aplikowania owej warstwy melodycznej – nie przez jednostajne i natrętnie bzyczące melodyjne gitary, ale w dawkach różniących się wielkością, natężeniem i konsystencją. Gdyby melodia była antybiotykiem to Unanimated nie przebijałaby nam żyły i nie sączył go jednostajnie z kroplówki. Z pewnością moglibyśmy liczyć na zastrzyki, pigułki, płyny musujące, syropy i czopki. W przypadki antybiotyku byłoby zdrowiej dla żołądka, w przypadku muzyki – jest zdrowiej dla uszu. „„In the Forest…” to kawał dobrze wyważonego szwedzkiego death metalu. Melodyjnego – ale jednocześnie w jakiś sposób mrocznego i brutalnego. Nawet to archaiczne brzmienie klawiszy w „Fire Storm” współtworzy lekko upiorny klimat tego krążka.
Meloblackodeath
Udana reaktywacja
Unanimated reaktywowali się i w roku 2008 na fali sentymentów powrócili z płytą „In the Light of Darkness”- cięższą, zróżnicowaną, bardziej rozbudowaną i diabelską w warstwie wokalnej. Naprawdę świetny powrót – zafundowali klasowy krążek, który bez kompleksów można postawić obok dwóch poprzednich płyt z ich dyskografii.
Aż mnie zaciekawiło – posłucham sobie i widzę, że debiut jest w Mysticu. Uzupełnianie kolekcji czas zacząć 😉